Coś tu bardzo nie wyszło.
Jest taka klisza we współczesnym kinie akcji oraz sci-fi – bohater budzi się w nienaturalnie oświetlonej przestrzeni z białymi lub srebrnymi ścianami. Zwykle oznacza to same złe rzeczy, spotkanie z antagonistą lub widmo brutalnej operacji mózgu. Dzisiaj, chwilę po 12, obudziliśmy właśnie się w takich dekoracjach – na czerwonym dywanie, patrząc wielką, złotą ramę i ornamenty tej samej barwy na białych ścianach. Na obramowanym ekranie spodziewaliśmy się ujrzeć katastrofalną wizję ludzkości XXII wieku. Zamiast tego dostaliśmy jednak nominacje do tegorocznych Orłów – nagród przemysły filmowego, które z braku laku należy nazwać polskimi Oscarami (tak jak Gdynia jest polskim Cannes). Ceremonię rozpoczęła dyrektorka inicjatywy, Izabela Wójcik, która freudowsko przejęzyczała się kilkukrotnie nazywając je „Orłami 2001”. I faktycznie, to właśnie obejrzeliśmy – bardzo dziwne widowisko na green screenie, w którym nikt nie czuje się do końca komfortowo.
Do przeczytania długiej listy nominowanych do poszczególnych statuetek oddelegowano Joannę Kulig i Bartosza Bielenie, skądinąd świetnych aktorów, którzy z rozbawieniem i widocznym trudem próbowali odnaleźć się na tym statku UFO i chętniej rozmawiali o tym, co ostatnio u nich (a przynajmniej nawiązywali próby takiego small-talku). Nie pomagała im przy tym pewnie obecność tajemniczego człowieka, który cały czas podawał im kolejne koperty. Ktoś też ewidentnie się walnął w przepisywaniu nazw, ponieważ konsekwentnie w czasie ogłoszenia w tytule filmu 25 lat niewinności pojawiał się Tomasz Komeda, a nie Komenda. W wykreowaniu podniosłej atmosfery nie pomógł także krótki muzyczny, kiczowaty loop, który pogłębiał tylko kabaretowy wymiar tego wydarzenia.
I podkreślam, nie wyśmiewam nikogo kto brał udział w tym wydarzeniu (chociaż końcowa wypowiedzieć prezydenta Polskiej Akademii Filmowej, że „jak ktoś nie dostał nominacji, to niech robi filmy dalej” była bardzo śmieszna i smutna). Kluczowe jest tu to, że tak prestiżowe w zamierzeniu wydarzenie doceniające najlepsze polskie wizualne i intermedialne kreacje samo całościowo zrealizowane jest w sposób groteskowy – przede wszystkim za sprawą trącącej myszką, ale zdradzającej wielkie ambicje, oprawy wizualnej i muzycznej.